Mitologia: Tułaczka Odyseusza

Tułaczka Odyseusza - fragment Mitologii Parandowskiego

Kiedy wybuchła wojna, Odyseuszowi piękna Penelopa właśnie urodziła syna. Kołysać
dziecko, słyszeć jego pierwsze gaworzenie, brać je na ręce i nieść do dziadka Laertesa,
siedzieć w cieniu drzew i patrzeć na żonę karmiącą niemowlę, pod wieczór odbierać raporty
zarządców i naczelnych pasterzy, jakie urodzaje, ile cieląt, a ile prosiąt przybyło, wyjść o
świcie do wilgotnego sadu i podcinać gałązki drzewek lub krzątać się dokoła winnych latorośli,
urządzić biesiadę z przyjaciółmi — mięso wyborne, chleb świeżutki, dobre wino —
posłuchać pieśni wędrownego śpiewaka lub opowiadań ludzi starych i bywałych — w takich
codziennych, zdrowych radościach zamykał się krąg wszystkich jego pragnień. Wojna,
odbierająca mu to wszystko nagle i gwałtownie, odrzucająca go w strony obce i dalekie —
wydawała mu się potworną niesprawiedliwością. Z początku udawał szaleńca, aby nie pójść.
Ale podstęp wykryto.
Porzucając żonę i syna Telemacha, obiecywał jak najrychlej powrócić. Tymczasem
lata mijały, a wojna trwała. Gdy wreszcie Troja padła, nie było w całym obozie greckim
człowieka, który by gorliwiej sposobił się do drogi. Odyseusz był przekonany, że najdalej za
dwa tygodnie, licząc konieczne postoje i nieoczekiwane przeszkody — dobije do brzegów
Itaki. Los pokierował inaczej.
Na morzu srożyła się burza. Huragan połamał maszty i poszarpał żagle. W jakiejś
przypadkowej przystani znalazło się schronienie, gdzie naprawiano uszkodzone okręty.
Przepłynęli całe Morze Egejskie, gdy nagle zerwał się wicher i zaniósł statki Odyseusza ku
nieznanym wybrzeżom. Był to kraj Lotofagów. Zamiast zboża rosły tam łany lotosów o
smaku tak wybornym, że kto skosztował owego czarodziejskiego ziela, nie chciał już wracać
do ojczyzny. Kilku towarzyszy Odyseusza zjadło parę lotosów i musiano ich gwałtem zabrać
na pokład, bo wydzierali się i krzyczeli, że zostaną.
Żeglując po Morzu Sycylijskim przybiły statki Odyseusza do ziemi ze wszech miar
urodzajnej, na której wypasały się nieprzeliczone stada kóz i owiec. Wszystko to należało do
cyklopów, olbrzymów o jednym oku w środku czoła. Najpotężniejszy wśród nich był
Polifem, syn Posejdona. Odyseusz wziął dwunastu towarzyszy, bukłak wybornego wina,
trochę zapasów i ruszył w głąb kraju chcąc poznać obyczaje dziwnych mieszkańców.
Pieczara, w której mieszkał Polifem, była pusta: gospodarza nie było w domu. Weszli tedy i
czekali. Przyszedł dopiero pod wieczór. Na jego widok struchlały im serca. Był wielki jak
góra. Zapędził trzodę do pieczary, a wejście zamknął głazem tak ogromnym, że dwadzieścia
cztery woły nie ruszyłyby go z miejsca. Wydoił kozy i owce, rozpalił ognisko i przy świetle
ujrzał w kącie gromadkę ludzi. Odyseusz powiedział, że nazywa się: Nikt, ale on nie słuchał,
tylko porwał dwóch, rozszarpał na kawałki i zjadł. Tak mu smakowało, że szpik z kości
wysysał. Na śniadanie zjadł znowu dwóch i obiecał Odyseuszowi — nazywał go: Nikt — że
go sobie na ostatek zachowa.
Syn Laertesa odparł, że umie ocenić ten zaszczyt, i poczęstował olbrzyma kubkiem
starego wina. Polifem nigdy nie pił nic równie doskonałego. Kazał sobie jeszcze raz nalać i
pił, aż go odeszła przytomność i runął powalony snem bezwładnym. Odyseusz rozpalił ogień,
włożył doń tęgi kół z drzewa oliwnego, a gdy się drzewo zajęło, wraził rozżarzoną głownię w
oko Polifema. Oślepiony cyklop ryczał z bólu, aż drżały ściany pieczary. Lecz nie mógł
pochwycić ani Odyseusża, ani jego towarzyszy, którzy zwinnie uciekali po zakamarkach
jaskini. Wtedy siadł przy wyjściu i czekał. Tymczasem chytry król Itaki obmyślił nowy
podstęp. Przywiązał siebie i towarzyszy pod brzuchami baranów i tak razem z trzodą
wymknął się z więzienia.
Na koniec przekonał się Polifem, że zdrajca uszedł. Zwołał swoich ziomków,
olbrzymich jak sam cyklopów, i prosił, żeby go pomścili. Oni zaś pytali, kto mu oko wypalił;
“Nikt! Nikt" — krzyczał Polifem, bo tak mu się Odyseusz przedstawił pierwszego dnia. Ale
wszyscy myśleli, że cyklop oszalał: mówi, że nikt mu oka nie wypalił, a jednocześnie wzywa
pomocy. I odeszli do swoich domów. Odyseusz zdążył wsiąść na okręty, a odbijając od
brzegu zaczął się przechwalać: “Słuchaj, cyklopie, jeśli ktokolwiek zapyta, kto cię oślepił,
powiedz: ten, co zburzył Troję, syn Laertesa!" Było to w złej chwili powiedziane. Polifem
stanął na wybrzeżu i zaczął się modlić do ojca swego: “Usłysz mnie, Posejdonie, władco
ziemi błękitno-grzywy, jeślim ja twój syn, a ty moim ojcem, spraw, aby Odys grodoburca nie
wrócił do domu. A jeśli mu przeznaczone wrócić do ziemi ojczystej, niechaj późno
przybędzie i w nędzy, straciwszy wszystkich towarzyszy, na cudzym okręcie, a w domu niech
go spotka niedola". Usłuchał go Posejdon i klątwa Polifema miała się spełnić co do słowa.
Zawinąwszy do wyspy Eolii, zjednał sobie Odyseusz króla Wiatrów, Eola, który tak
go polubił, że na odjezdnym dał mu miech skórzany, gdzie były zamknięte wszystkie wiatry.
Odyseusz mógł teraz spokojnie płynąć do domu, wypuściwszy z worka tylko wiatry
pomyślne. Jakoż dziewięć dni i dziewięć nocy żeglował bez żadnych przeszkód, pewny, że
dziesiątego dnia zobaczy dymy ojczystej Itaki. Ale gdy usnął w nocy, towarzysze zebrali się i
jęli radzić o tym tajemniczym miechu, w którym domyślali się wielkich skarbów. Wreszcie
postanowili się przekonać. Ledwo worek rozwiązali, wyleciały srogie wiatry, porwały okręty
i zapędziły je na dalekie przestwory morza.
Zaczął się nowy okres tułaczki. Po tygodniu dopłynęli do jakiejś wygodnej przystani,
gdzie Odyseusz uwiązał statki, a sam wdrapał się na szczyt najbliższego wiszaru. Nigdzie nie
widać było ani pól uprawnych, ani pasących się stad bydła, tylko w jednym miejscu unosiły
się gęste dymy i opary, jakby tam leżało ludne miasto. Posłano na zwiady dwóch ludzi, którzy
rychło przedarli się przez las do owego miasta. W pierwszym domu, do którego weszli,
mieszkał król potężnego ludu Lajstrygonów, a był to okrutny olbrzym. Porwał jednego z
przybyszów i zjadł na surowo. Drugi uciekł, co miał sił, bo mu ten dom zapachniał pieczarą
Polifema. Odyseusz nie zdążył przysposobić okrętów do drogi, gdy na wybrzeżu zaroiło się
od dzikich Lajstrygonów. Potworne głazy, gęsto jak grad, sypały się na okręty biednego
tułacza, niosąc śmierć załodze, łamiąc maszty, gruchocąc kadłuby, które nasiąkały wodą i
tonęły. Ocalał tylko statek Odyseusza: jedenaście innych, wraz z całą zdobyczą trojańską,
pochłonęło morze.
Okręt Odyseusza wymagał naprawy, ludzie potrzebowali wytchnienia i posiłku.
Przybili więc do wyspy, która wydała im się nie zamieszkaną. Lecz doświadczenie
nakazywało ostrożność. Podzielili się zatem na dwa oddziały. Odyseusz z połową załogi
został na statku, a reszta, dobrze uzbrojona, poszła w głąb lądu. Niedaleko wybrzeża, w
prześlicznej dolinie wyścielonej miękką trawą stał godny zamek z ciosowego kamienia.
Wokół przechadzały się oswojone lwy i wilki. Z pałacu słychać było słodkie śpiewanie. Był
to głos pani tej ziemi, córki Słońca, uroczej czarodziejki Kirke. Dojrzawszy gości w progu,
przerwała robotę na krosnach, wyszła do nich i zaprosiła na pokoje. Dała im jeść i pić, a kiedy
swój głód nasycili, wypędziła ich różdżką do obory. Wówczas spostrzegli, że czarownica
zamieniła ich w świnie.
Jeden z nich zdołał uciec w postaci ludzkiej i przybiegłszy do okrętu opowiedział
przygodę, Odyseusz wziął miecz i sam poszedł do pałacu. W drodze spotkał Hermesa, który
mu dał ziele zabezpieczające przed czarami. Kirke nakarmiła i napoiła syna Laertesa, a
widząc, że mu nie szkodzi posiłek przyrządzony na ziołach czarodziejskich, chciała go
dotknąć swą różdżką. Lecz on skoczył ku niej z mieczem. Czarownica padła na kolana i
prosiła o przebaczenie. Wróciła jego towarzyszom kształt ludzki, a była taka łagodna i kochająca,
że Odyseusz rok przesiedział w jej gościnnym odtąd pałacu. A kiedy odjeżdżał,
Kirke objawiła mu, że z woli bogów musi udać się na najdalsze krańce zachodu, gdzie jest
wejście do podziemia, wywołać duszę wróżbity Tejrezjasza i wziąć od niego rady na dalsze
życie.
Długo żeglował, zanim dotarł do mrocznej krainy Kimeryjczyków, którzy nigdy
słońca nie widzą. A gdy w końcu przybył do miejsca oznaczonego przez Kirke, wyciągnął
statek na brzeg i wraz z towarzyszami poszedł do gaju Persefony, gdzie było wejście do
podziemia. Mieczem wykopał dół w ziemi i zaczął obiaty: najpierw lał miód i mleko, potem
wino, wreszcie wodę, zmieszaną z odrobiną mąki. Wybrał kilka czarnych owiec, a
poderżnąwszy im gardła, krew wypuścił do ofiarnego dołu. Zapach świeżej krwi zwabił błędne
dusze zmarłych, które poczęły zlatywać się niby muchy. Każda z nich pragnęła napić się
krwi ciepłej, aby na chwilę odzyskać świadomość, myśl i słowo. Ale Odyseusz odpędzał je
mieczem, czekając na Tejrezjasza. Przyszedł na koniec, podpierając się złotym berłem, i
napojony krwią, wróżył. Przepowiedział mu dalszą tułaczkę i powrót do ojczyzny, a potem
rzekł: “I znowu musisz pójść na morze i wędrować wciąż dalej i dalej, póki nie spotkasz
takiego ludu, który nigdy nie widział morza i nie wie, co znaczy okręt albo wiosło, i nie
używa soli. Abyś się nie omylił, dam ci znak jeden: przechodzień, widząc cię z wiosłem na
ramieniu, powie, że niesiesz łopatę do przesiewania zboża. Wtedy wbij wiosło w ziemię, złóż
ofiarę Posejdonowi i wracaj do ojczyzny. Tam, u kresu szczęśliwej starości w twym państwie
kwitnącym, oczekiwać będziesz słodkiej śmierci, która do ciebie wyjdzie z morza".
Odszedł Tejrezjasz, przyszły inne dusze. Piły krew i rozmawiały. Najpierw matka,
Antikleja, później Agamemnon, Achilles, Patroklos, Antilochos, Ajaks. Przez otwór w ziemi
ujrzał Odys głąb piekieł: Minos, sędzia umarłych, siedział na tronie ze złotym berłem w ręce,
cień Oriona gonił po łąkach asfodelowych cienie zwierząt, jakby łowy sprawował. Tytios,
który ongi znieważył Latonę, leżał ogromny, rozciągnięty na ziemi, i dwa sępy darły z niego
trzewia… Odys nie mógł się dość wszystkiemu napatrzyć. Lecz zaczęły się ściągać takie dusz
gromady, że zdjęty przerażeniem bohater uciekł, spędził towarzyszy na pokład okrętu,
odczepił liny i odpłynął.
Wracał tą samą drogą, którą odbył w tamtą stronę, jadąc do podziemi z wyspy, gdzie mieszkała Kirke.
Raz jeszcze odwiedził swą przyjaciółkę, otrzymał od niej zapasy w jadle i napoju i cenne rady, jak wymijać
niebezpieczeństwa dalszej podróży. Pomyślny, łagodny wiatr zaniósł okręt Odyseusza do wyspy syren. Król
Itaki wiedział, co mu grozi. Syreny były to stwory morskie, do pół ciała piękne panny, resztę miały upierzoną
jak u ptaka. Zakrzywionymi szponami trzymały się skał nadwodnych i trzepotały skrzydłami. Miały głos tak
cudny, że kto je posłyszał, odkładał wiosło i zapominał o falach. Wtedy prądowiny znosiły łódź ku wyrwom,
między rafy, i rozbijały. Na wyspie syren bielały niezliczone kości zatopionych żeglarzy. Aby towarzysze nie
ulegli czarowi syreniego śpiewu, zalepił im Odyseusz uszy woskiem.
Sam zaś kazał się przywiązać do masztu mocnymi powrozami: “Gdybym płakał,
gdybym się rwał, gdybym was prosił, żebyście zdjęli ze mnie więzy — nie słuchajcie, ale
przywiążcie mnie jeszcze silniej".
Syreny wabiły żeglarzy najpiękniejszym śpiewem, ale załoga okrętu ich nie słyszała.
Odys zaś, widząc, że mijają te czarodziejki o słodkim głosie, stęskniony za ich śpiewem, pod
magicznym urokiem, szarpał trzymające go powrozy i czynił znaki, żeby go odwiązano. Nikt
go nie usłuchał. Tak przepłynęli. Lecz już czekała ich nowa, groźniejsza przygoda. Pomiędzy
wyspą Sycylią a wybrzeżem Italii otwierał się bardzo wąski przesmyk morza. Po obu jego
stronach były dwie skały. W jednej, stromej i gładkiej jak szklana góra, była pieczara, a w
niej mieszkała owa Skylla, w której niegdyś kochał się Glaukos. Potwór za zbliżeniem się
okrętu porywał z pokładu ludzi. W drugiej zaś skale, nad którą rosło drzewo figowe,
mieszkała Charybda, poczwara straszliwa, która trzy razy na dzień wciąga morze w swą
gardziel bezdenną i trzy razy wypluwa połkniętą wodę. Cokolwiek się zdarzy na powierzchni,
leci w rozwartą paszczę jak w otchłań, z której nie ma ratunku. Gdy statek Odyseusza
podjechał do tego miejsca, właśnie Charybda chłonęła w siebie spienione wody, z ogromnym,
żarłocznym bulgotem. Odys kazał wziąć się do wioseł i podpłynąć pod drugą skałę, pod
pieczarę Skylli. W tej chwili wysunęło się stamtąd sześć paszcz okrutnych i porwało z
pokładu sześciu towarzyszy. Była to strata konieczna, aby ocalić okręt i resztę załogi.
Wyminąwszy Charybdę, która z tej odległości nie mogła dosięgnąć statku, wyruszyli tułacze
w dalszą drogę, opłakując los sześciu przyjaciół.
Stamtąd dopłynęli do wyspy boga Słońca. Odyseusz, tknięty złym przeczuciem, chciał
ją wyminąć. Lecz załoga nie usłuchała. Ludzie byli pomęczeni i głodni. Wyciągnęli na brzeg
okręty i rzucili się na stado wołów, które się pasło na łące. Zabili co najtłustsze sztuki i zjedli.
W najlepszych humorach odczepili liny, podnieśli żagle i ruszyli w dalszą drogę. Wtem
słońce się zaćmiło i rozszalała taka burza, iż wszystkie statki zatonęły. Bóg Helios ukarał
świętokradców, którzy ważyli się zabić woły z jego stada. Ocalał tylko Odyseusz. Siedząc
okrakiem na belce, przez dziewięć dni walczył z nawałnicą. Na koniec na wpół nieżywego
fale wyrzuciły na piaszczysty brzeg wyspy Ogigii.
Rozbitka znalazła nimfa Kalipso. Mieszkanie miała w ślicznej grocie, dokoła której
rosły cyprysy, topole, osiki. Górą pięła się winna latorośl. Z czterech źródeł wybiegały
srebrne strumienie, a wiecznie zielone łąki pachniały fiołkami. Kalipso poiła Odyseusza
nektarem i karmiła ambrozją. Wrychle wrócił do sił i zdrowia. Okazało się wówczas, jak
pomimo lat, trudów i cierpień syn Laertesa był wspaniałym mężczyzną. Wysokiego wzrostu,
kark miał potężny, pierś szeroką, barki rozłożyste, lędźwie i nogi mocne. Czarne włosy
opadały mu na ramiona w bujnych, wijących się kędziorach. Boska wybawicielka obiecywała
mu nieśmiertelność, wieczną młodość, prosiła, żeby został jej mężem. A on po całych dniach
przesiadywał nad brzegiem morza i patrzył w stronę rodzinnej Itaki.
W ósmym roku tej miłosnej niewoli zjawił się nagle posłaniec bogów, Hermes.
Wszedł do pieczary. Na ognisku paliło się żywiczne drzewo cedrowe. Kalipso krzątała się
około krosien i śpiewała. Na widok przybysza z Olimpu zamilkła. W pokorze wysłuchała
rozkazu Dzeusa i wolniutko powlokła się nad morze szukać Odyseusza. Siedział, jak zwykle,
zapatrzony w siną odległość. Położywszy mu rękę na ramieniu, mówiła. Oto Dzeus rozkazuje,
by się sposobił do powrotu. Ona, mała, nic nie znacząca nimfa, nie może się sprzeciwiać woli
pańskiej. Łzy zbiegły jej po twarzy. Wspomniała dzień, kiedy go znalazła bez duszy na
brzegu i jak go później do życia przywiodła, i jak kochała. A on woli odjechać, woli porzucić
boginię i wracać do żony, która jest zwykłą kobietą.
Odyseusz stłumił w sobie radość, która mu piersi rozsadzała. Ledwo Kalipso odeszła,
zabrał się do roboty. W kilka dni sporządził mocną tratwę, której daleko było do pięknych
łodzi, z jakimi wyjechał pod Troję, ale która nagle wydała mu się i domem, i szerokim,
swobodnym światem. Kalipso dała mu zapasy na drogę i w milczeniu odeszła. Odbił się
wiosłem od skały przybrzeżnej i poddał się wiatrom i życzliwemu biegowi fal.
Samotnego wędrowca dojrzał na wielkiej przestrzeni wód Posejdon. Bóg przypomniał
sobie prośbę Polifema. Trójzębem wzburzył morze i kazał dąć wichrom. Przez dwa dni i dwie
okropne noce, wśród wycia huraganu i jaśnienia błyskawic Odys, znów pozbawiony statku,
jedynie siłą swych ramion opierał się przeraźliwej mocy bałwanów. Na koniec uczepił się
jakiegoś wybrzeża i w omdleniu padł w ilaste zasiąkla, porosłe rzadkimi krzakami.
Nazajutrz obudził go śmiech dziewcząt. Kilkanaście panien grało w piłkę nad
brzegiem morza. To królewna Nauzykaa, ukończywszy pranie bielizny, zabawiała się ze
swoimi dworkami. Kiedy Odyseusz wyszedł z krzaków — nagi, okryty mułem rzecznym,
straszny — dziewczyny uciekły. Została tylko królewna, w której litość dla nieszczęśliwego
człowieka zwyciężyła lęk. Dała mu jeść, pić i świeże szaty. Gdy się wykąpał i ubrał, z
nędzarza zmienił się w króla. Widząc go takim pięknym, przeprosiła Nauzykaa, że go nie
może wziąć ze sobą na wóz: powstałyby z tego plotki, gdyby ją zobaczono, jak jeździ po
mieście z obcym mężczyzną. Pokazała mu więc drogę do pałacu i odjechała.
Odyseusz znajdował się na Scherii, wyspie zamieszkałej przez Feaków. Z dala od
reszty ludzi wiodą oni życie zbożne i spokojne. Są wybornymi żeglarzami, lecz wyprawiają
się na morze jedynie dla przyjemności: nie znają ani handlu, ani wojen.
Okręty ich lecą po morzu prędzej niż myśli. Nie potrzebują steru, albowiem statki
posiadają własną duszę, która rozumie zamiary podróżników. Są to jakby okręty widma i
mkną wśród fal otoczone chmurami i mgłą. Nie wiedzą, co to niebezpieczeństwa; morze dla
nich jest zawsze gładkie i spokojne, Feakom życie upływa jakby na wiecznym ucztowaniu.
Lubią muzykę i wszystkie igrzyska, ubierają się bogato, mieszkają wspaniale, mają łóżka
miękkie, w których wypoczywają po ciepłej kąpieli. Wolą tańczyć niż wywijać mieczem lub
dzidą. Skołatanemu rozbitkowi Scheria wydawała się bajką, wylęgłą z tęsknot w długie
ponure godziny nawałnicy morskiej.
Pałac króla Alkinoosa miał ściany ze spiżu, a drzwi ze złota. Na wysokich
postumentach stały posągi młodzieńców z pochodniami, które zapalano, ilekroć uczty
przeciągały się do nocy. Po drugiej stronie pałacu był sad, gdzie grusze, figi, granaty, śliwy,
jabłonie rodziły przez cały rok wyborne owoce, albowiem w kraju Feaków nie znano zimy.
Gdy Odyseusz wszedł do sali biesiadnej, ujrzał książąt feackich, siedzących na ozdobnych
krzesłach, wyścielonych haftowanymi dywanami. Wszyscy pili, śmiali się i rozmawiali, a wesołemu
zebraniu przewodniczył król Alkinoos, na tronie, u boku swej małżonki. Syn Laertesa
opowiedział im swoje przygody, prosząc o statek, który by go zawiózł do Itaki. Król i
książęta złożyli mu dary tak bogate, że przewyższały wartością zdobycz trojańską przepadłą
na morskich włóczęgach. Na wygodnym łożu, które ustawiono na pokładzie statku, Odyseusz
zasnął zmożony trudami i nadzieją powrotu. Na sennych powiekach długo trwał obraz
smutnej Nauzykai, która go pożegnała milczącym spojrzeniem.
Odyseusz spał, gdy Feakowie przybili do Itaki. Wyniesiono więc śpiącego na brzeg, a skarby ukryto w
załomach skalnych. Słońce już było wysoko, gdy się obudził. Nie poznał własnej ziemi. Wtedy zjawiła się Atena
i otworzyła mu oczy i pamięć. Rwał się biec do domu, do żony, do syna. Bogini go powstrzymała. Trzeba być
ostrożnym. Wszyscy uważają go za zmarłego. Z sąsiednich wysp zjechali się młodzi książęta zalotnicy. Starają
się o rękę Penelopy i o dziedzictwo po zaginionym. Królestwo marnieje. Wierna żona już nie ma sił walczyć z
natarczywością zalotników. Zwodzi ich, jak może. Powiedziała, że nie wpierw wyjdzie za mąż, póki nie uszyje
szaty pośmiertnej dla ojca. Aby zyskać na czasie, szyła tę szatę coś ze dwa lata: co w dzień uszyła, to pruła nocą.
Na koniec podstęp się wydał. Książęta nalegają, aby któregoś z nich ostatecznie wybrała. Gdyby Odyseusz
zjawił się nagle wśród nich, zabiliby go niechybnie.
Bogini dotknęła tułacza różdżką czarodziejską. Członki skurczyły się, postać zgięła
się we dwoje, skóra obwisła na wychudłych piszczelach. Brudne, dziurawe łachmany okryły
żebraka, w którym nikt by się nie domyślił świetnego rycerza spod Troi. Przemieniony
Odyseusz wziął kostur, zarzucił na plecy biesagi i w przebraniu nędzarza ruszył na podbój
własnego domu i królestwa.
Jakoż nikt go nie poznał. Zachodził wszędzie swobodnie, karmiony miłosierną ręką,
jako żebrak, stojący pod opieką Dzeusa. Dopiero kiedy wszedł na dziedziniec swego pałacu,
stała się rzecz nieoczekiwana. Pod bramą, na kupie gnoju, leżał Argos — stare, bezsilne
psisko. Jadło go robactwo, głód dobijał. Nagle do jego parszywych, otępiałych uszu doleciał
głos znajomy. Spod mierzwy lat i nędzy wydobyły się wspomnienia dalekie, a przegniłe
chrapy porwały nieoczekiwanie spod łachmanów wędrownego żebraka — znajomą woń pana.
Poruszył się, chciał się przyczołgać do nóg Odyseusza, całym wysiłkiem psiej wierności
dźwignął się na zmartwiałe łapy — i zdechł.
Odyseusz wszedł do pałacu. Widział rozpustę zalotników i siedząc na progu świetlicy
żuł w milczeniu hańbę swego domu i myślał o zemście. Wreszcie nadeszła pora. Nazajutrz
odbywał się turniej o rękę Penelopy. W podłogę sali biesiadnej wbito jednym rzędem
dwanaście toporów. Każdy z zalotników brał ogromny łuk Odyseusza i próbował tak strzelić,
aby grot przeszedł przez otwory wszystkich, rzędem stojących toporów. Lecz nikt nie miał
nawet dość siły, aby napiąć łuk bohatera. Jeden drugiemu broń ze wstydem oddawał. Na
koniec żebrak, siedzący na progu, prosił, żeby i jemu pozwolono. Telemach, któremu ojciec
zdradził swą tajemnicę, kazał podać łuk. Nieznacznie zamknięto wszystkie wyjścia. Odyseusz
naciągnął łuk, aż cięciwa odbrzękła jaskółczym gwizdem, wypuścił strzałę i grot przeszedł
przez wszystkie topory.
Opadły zeń łachmany żebracze. Nagi, potężny, gniewny stał przy drzwiach niby bóstwo zemsty.
Podniósł łuk. Brał jedną strzałę po drugiej i szył w zbitą gromadę zalotników. A gdy skończył, odłożył broń,
wielce utrudzony. Służba wyniosła trupy ze sali, stoły i stołki z krwi obmyto, wymieciono, wykadzono siarką.
W górnych pokojach wszczął się rwetes. Penelopa spała. Przybiegła do niej stara
klucznica z krzykiem, że pan wrócił i wymordował zalotników. Królowa zeszła na dół.
Odyseusz siedział pod słupem, na środku pustej sali biesiadnej. Niedaleko stał syn Telemach,
wpatrzony w ojca. Oddzielony dwudziestu latami rozłąki, utrudzony krwawym żniwem,
którego właśnie dokonał, wydał się jej mąż jakimś obcym, dalekim, nie wiedziała, jak witać,
jak mówić. Dopiero gdy odświeżył się kąpielą, przebrał, zagadał o rzeczach im tylko obojgu
wiadomych — padła mu z płaczem w ramiona.
Pod jaworem na dziedzińcu lub w ogrodzie siadywali we czworo: stary ojciec Laertes,
Penelopa, Telemach i Odyseusz, który opowiadał wszystko, czego doświadczył: dzieje wojny
trojańskiej i swoją tułaczkę. Z dalekich stron zjeżdżali się krewni i znajomi albo i obcy ludzie,
żeby zobaczyć człowieka, który był w podziemiu i słyszał śpiew syren, i był kochankiem
nimf mieszkających w grotach tajemniczych. A gdy nadszedł czas, Odyseusz odczepił okręt i
odjechał na nową tułaczkę, wywróżoną przez Tejrezjasza, posłuszny bogom i przeznaczeniu.
Powrócił po wielu latach i osiadł w dworzyszczu — król z siwą brodą, czekający na śmierć,
która miała doń wyjść z morza.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-NonCommercial 3.0 License